Dominika Padiasek

Przebiegłam MARATON!!! Ponad 42 kilometry. Niemożliwe. Nadal w to nie wierzę!!!

Żeby przedstawić moją historię maratonu muszę najpierw przedstawić moją historię życia :)

Ja nigdy nie lubiłam biegać. Mimo, że 9 lat grałam w piłkę ręczną, to będąc bramkarką biegałam zdecydowanie najmniej i nienawidziłam biegać. W sumie wtedy bieganie było dla mnie karą.

Ale to było dawno, już bardzo dawno. Po urodzeniu dziecka starałam się zachować aktywność fizyczną, ale aerobik wiązał się z dokładnym planowaniem kiedy mam czas i kiedy dostanę się na zajęcia. I przyznaję już wtedy ( trzy cztery lata temu) zastanawiałam się : A może zacząć biegać? To mogę robić kiedy chce, kiedy mam czas i nie muszę płacić karnetów. Ale brakowało motywacji, kogoś kto mnie zdeterminuje do biegania. Bo samemu jest ciężko :( . No i znalazł się taki ktoś :)

Nasz PREZES, którego znałam z widzenia z nastawni. Najpierw tylko Pan. Potem już Pan Mirek. Potem już „Cześć”, które jeszcze z trudem przechodziło przez gardło. No i nasz PREZES w zeszłym roku czyli w lutym 2013 powiedział mi, że w weekend jest spotkanie dla osób chcących zacząć biegać. No i mimo wielkiego zdziwienia mojego męża – „Gdzie Ty idziesz? To zawodowcy? Przecież Ty nigdy nie biegałaś? Mimo własnych wątpliwości jednak poszłam, nie pojechałam autem. Bałam się, że nie dam rady dobiec na tą bieżnię koło G4. No i się zaczęło. Pierwszy trening i rozgrzewka na 3,5 km. Na treningu czułam się oki, ale potem kilka dni umierałam. Faktycznie mało kto z uczestników wyglądał na amatorów, ale co tam. Za tydzień poszłam znowu i znowu. Niestety po każdym weekendowym treningu miałam zakwasy i dopiero Prezes mnie uświadomił, że muszę biegać częściej, niż raz w tygodniu. No i zaczęłam biegać. Najpierw wolno i krótkie dystanse. Potem coraz dłuższe, ale w moim wolnym ( jak to nazwał Tomek Silka: lotosz po żymły do Suszca) tempie. Bez muzyki, bez rozmowy (biegi konwersacyjne odpadają). Ja muszę i lubię słuchać swojego sapania :) Dla mnie bieganie to czas na rozmyślanie, to czas na bycie sama z sobą. Nadeszły pierwsze starty: bieg ogniowy, półmaraton w Rudawie i świadomość, że zawody to nie dla mnie. Nie potrafię biegać szybko. Ale grupa motywuje. Każdy miał jakieś plany, to i ja tak sobie wymyśliłam, że skoro nie lubię krótkich dystansów, to może przebiegnę maraton. W planach miałam i mam drugiego potomka, więc póki jestem w „najlepszej” formie to warto to wykorzystać. I jak usłyszałam o Dębnie o tym, że jest na początku roku, że daleko , że to taki nieznany maraton to pomyślałam spróbuję!!! Zaraz zaoferowałam, ze pojadę autem, bo wiedziałam, że na kolejny wyjazd szybko się nie zdecyduję. Niby coś tam się przygotowywałam, ale diety, żele i fora biegaczy to nie dla mnie. Jakieś tam dłuższe wybiegania miałam, ale choroby i kaszel od 5 tygodni powodował, że czułam totalny brak formy. Ale czas leciał i nadszedł 5 kwiecień. No i pojechaliśmy.

Było super!!! Było wesoło, jak to z HRmax’ami bywa :) Sobota rozluźniająca, nawadniająca. W niedzielę rano miałam stresa, ale wiedziałam, że już nic nie zmienię, co ma być to będzie. Niby miałam plan zmieścić się w 4:15, ale wiedziałam, że przy mojej formie będzie ciężko. I zaczęłam biec. Początek razem z Monią. Fajnie nam się razem biegło, mimo iż tego nie planowałyśmy. Wychodziło fajne tempo. Niestety Monia po wodopoju po 8km gdzieś mi się straciła. Czekałam na nią, szukałam, ale trudno trzeba biec dalej. Znalazłam nową „motywatorkę”. Uwielbiam znaleźć sobie cel przed sobą, jakąś laskę, która widzę że biegnie w „moich” granicach. No i trzymałam się jej 25 km ale nie dałam rady. Pocieszałam się, ze ona jadła żele, a ja w zgodzie z sobą, bez chemii, po prostu nie dałam rady. Ale biegłam dalej. Wyszukałam kolejną ofiarę i starałam się jej trzymać. Niestety na 30 km na wodopoju pierwszy raz się zatrzymałam do picia tzn piłam w marszu, no i to był mój błąd. 31 km i kolka. Kurcze nigdy nie maiłam kolki (bo jak biegam przeważnie nie piję). Nie wiedziałam, że to tak boli. Nie mogłam nawet iść. Musiałam się zatrzymać. Ludzie podbiegali. Pytali czy pomóc. Jeden chłopak wytłumaczył jak mam oddychać, żeby kolka przeszła. I przeszła. Niestety po paru metrach znowu wróciła. Potem dałam radę przebiec dwa kilometry i znowu to samo. To już była męczarnia. Ale myślę zostało mi niedużo ok. 7 km a czas do limitu pięciu godzin ok.1h20 więc chyba dam radę dojść do mety. Ale znowu na chwilę przeszła i tak w kółko trochę biegłam trochę szłam. O dziwo czekałam kiedy Monia mnie wyprzedzi i dziwiłam się gdzie ona jest. I wierzcie, że w Dębnie w tym niewiarygodnym hycu (bo start organizatorzy wymyślili o 11) bardzo dużo biegaczy szło. Czy z wycieńczenia, czy z powodu kontuzji po prostu szli. Już nawet głupio mi było biec na tym 40 41 km bo Ci co szli , dziwnie się na mnie patrzyli. No i nadszedł 42 km i postanowiłam teraz już biegnę do mety. I biegłam. Niestety przede mną jakoś nikogo już nie było. Nie miałam kogo gonić. Dopiero przed samą metą zobaczyłam w oddali trzech facetów i pomyślałam może dam radę ich dogonić. I włączyłam swój ostatni bieg. I biegłam. Potrafiłam znowu biec i dałam radę . Dogoniłam i nawet dwóch przegoniłam. Ale z ostatnim już nie miałam szans. Sekundę mnie wyprzedził. Ale to nie miało już znaczenia. Byłam na mecie!!! Cieszyłam się, bo przez mikrofon usłyszałam: Dominika Padiasek z Żor OOO to na Śląsku miała jeszcze tyle siły na finisz, ze na samej mecie wyprzedziła konkurentów. To było piękne. Dałam radę. To niemożliwe. Ja i maraton. I nawet dobry czas bo 4:08 czyli mój plan mimo tej kolkowej męczarni został zrealizowany. Niestety nie było nikogo na mecie kogo mogłabym uściskać. HRmaxowcy się masowali, Paweł już się pewnie nudził ;-) Ale spoko. Sama tego dokonałam to sama się tym cieszyłam. Nie szukałam już nikogo tylko poszłam w kierunku auta. Póki mogłam iść nie chciałam się zatrzymywać. Oczywiście poszłam z chipem, bo kto by pamiętał, że to coś z nogi trzeba oddać. Niestety trochę się pogubiliśmy spotkałam Mariusza potem Pawła (dziękuję za noszenie tobołów itp.) ale Prezes z kluczykami od auta gdzieś przepadł. Ale już nic nie miało znaczenia. Jakoś się znaleźliśmy. Monia do nas dołączyła i szczęśliwi HRmaxowcy byli znowu razem. Razem przeżywaliśmy swoje doświadczenia. Niektórzy jeszcze chaotycznie, inni już bez wzruszeń opowiadaliśmy jak było. A było CUDOWNIE!!! Polecam każdemu spróbować. Naprawdę WARTO!!!

Partnerzy/współpraca

Klub HRmax Żory w liczbach

  • Aktywnych członków: 71 / Oczekujący: 3
  • Kobiety: 26 / Mężczyźni: 45
  • Maratończyków: 56
  • Średnio km na zawodach: 19.700 km
  • Średni czas na zawodach: 2g 11m 26s

Jak zostać członkiem klubu?

Chcesz zostać członkiem klubu HRmax Żory? Musisz mieć ukończone 18 lat, wypełnić deklarację członkowską, przedstawić rekomendację 2 członków naszego klubu, opłacić wpisowe 50 PLN oraz składkę 50.00 PLN za rok. Przekonaj się o korzyściach płynących z członkowstwa w naszym klubie.

Wypełnij deklarację członkowską »